Późnym wieczorem postanowiłam poćwiczyć trochę mój sport. Wiedziałam, że za chwilę się ściemni. I właśnie dlatego chciałam potrenować.
Wzięłam łyżwy i zamknęłam mieszkanie. Rufo skakał wokół mnie, machając ogonem. Cieszył się. Tak samo jak ja.
Ruszyłam górską ścieżką niedaleko mojego domu. Prowadziła do dużego jeziora, wiecznie zamarzniętego. Piękne i odludne miejsce. W sam raz na ćwiczenia.
Po pół godzinie doszłam. Rufo zaczął tarzać się w śniegu, jednocześnie prychając, gdy biały puch dostał mu się do noska.
Właśnie zakładałam łyżwy, kiedy Rufo nastawił uczy i zmarszczył nos. Ktoś tu jest. Jeżeli ten ktoś nie pogłaszcze mojego przyjaciela, nic mu nie zrobi.
- Rufo, noga! - zawołałam, a pies posłusznie do mnie podszedł. Dopiero teraz się zorientowałam, że siedzę na śniegu. Wstałam i zaczęłam jeździć po lodzie, uważnie nasłuchując, czy ktoś się nie zbliża.
Nagle ktoś wyłonił się zza głazu.
Benjamin?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz